Opis spektaklu
W nowym musicalu chorzowskiej Rozrywki – „Sweeney Todd” mnóstwo śpiewu i tańca. Niestety mniej atmosfery dusznego XIX-wiecznego Londynu i niewiele demoniczności głównego bohatera.
Musical wyreżyserował Andrzej Bubień, mający w swoim artystycznym dorobku realizacje ambitnej prozy światowej, zwłaszcza rosyjskiej. W chorzowskiej Rozrywce reżyserował dwukrotnie: monodram muzyczny E. Okupskiej „Uczciwe życie” (1996) i sztukę „Ubu król, czyli Polacy” A. Jarry’ego (1997).
„Sweeney Todd – demoniczny golibroda z Fleet Street” jest opowieścią o planowaniu zemsty na skorumpowanym sędzim Turpinie. Tytułowy bohater otwiera zakład fryzjerski, gdzie zabija swoich klientów. Do spółki z nim wchodzi wyrafinowana pani Nellie Lovett. Ze zmielonych ciał ofiar przyrządza paszteciki – przysmak szybko staje się rozpoznawalny w całym Londynie.
Tę zekranizowaną przez Tima Burtona i opartą na libretcie Hugha Wheelera opowieść Bubień poddał zachowawczej interpretacji. Konsekwentnie i plastycznie budował świat XIX-wiecznego Londynu, acz nie stworzył świata w pełni mrocznego, brudnego i demonicznego.
Warto jednak zwrócić uwagę na scenę, w której sędzia Turpin (gościnny występ Pawła Tucholskiego) skazuje na karę śmierci jednego z więźniów. Turpin znajduje się głęboko w tyle, skąpe światło nieznacznie nakreśla jego sylwetkę, a przestrzeń staje się głucha i mroczna. Głos sędziego w tamtym fragmencie musicalu brzmi mocno, dosadnie. Doskonale symbolizuje potęgę i bezwzględność sądownictwa w prezentowanej historii. Ale scen takich jak ta – rzeczywiście dusznych, niepokojących – jest niewiele. Fakt, kostiumy, które przygotowała Anita Bojarska, cieszą oczy wymyślnością i barwami, ale przecież nie tylko one mają stwarzać groteskę świata. A tak przy okazji: czy właśnie groteską tłumaczyć należy wizerunek anonymousa na koszulce jednego z tancerzy?
Gotycki mrok, zimną cmentarność i szaleństwo reżyser akcentuje dość ostrożnie. Za to ciężar swojego musicalu przenosi na muzykę i taniec. A tych w spektaklu jest rzeczywiście bardzo dużo. Choreografię przygotował wielokrotnie nagradzany na festiwalach polskich i europejskich Jarosław Staniek. Ten artysta jest również autorem choreografii do pierwszego polskiego filmu muzycznego „Kochaj i tańcz”.
Mocno zachowawczy jest Jacenty Jędrusik w roli – jak głosi tytuł musicalu – demonicznego golibrody. Powiedzmy to wyraźnie: w jego grze nie ma nic z niesamowitości, nic z ostrego pazura. Ten aktor o sympatycznej, budzącej ciepłe emocje aparycji, stworzył po prostu miłego Todda. Mocno refleksyjnego, wycofanego. Brzytwa w jego rękach nie przeraża, podcinanie gardeł nie porusza. Inna rola męska – Beadle Bamford – w gościnnym wykonaniu Jerzego Jeszke to już propozycja pewnej kokieterii aktorskiej. Stworzył postać z jednej strony pastiszową, z drugiej zaś poddał ją parodii (scena gry na ocalonej z pożaru fisharmonii: mimika, ruchy ciała, dowcip sytuacyjny wespół z Marią Meyer).
Są za to postaci rzeczywiście przykuwające uwagę. Na pierwszy plan wysuwa się wspomniana Maria Meyer w roli wyrafinowanej Nellie Lovett. Meyer stworzyła niewątpliwą kreację, a swoją grą przyćmiła wszystkich innych aktorów. Jest żywa, energiczna, ma wyraźnie zarysowany portret psychologiczny. Dobrze śpiewa i tańczy, świetnie gra ciałem i mimiką. Można zaryzykować żartobliwe stwierdzenie, że spektakl, który stworzył Bubień, winien nosić tytuł „Nellie Lovett – wyrafinowana handlarka pasztecikami z ludzkiego mięsa”. Wielkie brawa dla pani Marii Meyer!