Portico Quartet zahipnotyzowali
2010-02-05 16:25:29 | KatowiceKlub Hipnoza z okazji swojego dziesięciolecia organizuje w tym roku serię specjalnych koncertów. W marcu w Katowicach pojawi się grupa Little Dragon, a w mnie określonej przyszłości Amerykanie z Grizzly Bear. W styczniu natomiast, klub na placu Sejmu Śląskiego odwiedził jazzowy kwartet. Portico Quartet.
Grupa młoda, ale już okrzyknięta następcami The Cinematic Orchestra czy Jaga Jazzist. Do Katowic przyjechali promować swój drugi album, Isla. Mimo pozornej anonimowości grupy w Polsce, bilety wyprzedały się na kilka dni przed koncertem, a sala była wypełniona po brzegi. Słowami „Wow there's so many of you...fuck!” swoje zaskoczenie wyrazili również członkowie zespołu.
Specyfika Portico Quartet wiąże się z instrumentarium używanym przez Anglików. Obok kontrabasu, saksofonów i perkusji równie ważną rolę pełni Hang. Hang to instrument perkusyjny, opracowany kilka lat temu przez dwóch Szwajcarów z firmy PANArt. Brzmi jak skrzyżowanie cymbałków, fortepianu i harfy i aktualnie nie można go już kupić. Warto było zobaczyć jak instrument prezentuje się na żywo, tym bardziej, że Nick Mulvey używa aż trzech egzemplarzy.
Koncert wypełniły głównie utwory z ostatniego albumu Brytyjczyków. Tylko trzy razy sięgnięto do wydanego trzy lata temu debiutu Knee-Deep in the North Sea. Po krótkim, improwizowanym wstępie usłyszeliśmy otwierający płytę Isla Paper Scissors Stone, później The Visitor i pochodzący z poprzedniego albumu News from Verona. Później zabrzmiały jeszcze m.in. Line, Dawn Patrol, Clipper czy Life Mask. Na żywo, spokojny materiał Anglików nabrał bardziej improwizacyjnego charakteru, a delikatne brzmienie Hanga nadało muzyce transowy klimat. Improwizowali wszyscy. Czasami razem, czasami osobno, a czasami w duetach. Najlepiej wypadł basista Milo Fitzpatrick. Nie ograniczał się tylko do strun, grał również na korpusie instrumentu, podłączonym do pedałów efektowych i wydającym dźwięki zupełnie do kontrabasu niepodobne. Z kolei Jack Wyllie porzucił tym razem klarnet na rzecz saksofonów altowych i sopranowych oraz wibrafonu, na którym zagrał w Life Mask. Duże pole do popisu miał także perkusista, Duncan Bellamy, grający kilkoma typami pałeczek, ale także bawiący się niezliczoną ilością przeszkadzajek.
Dzięki improwizacjom godzinny materiał rozrósł się do prawie dziewięćdziesięciu minut. Na koniec pojawił się utwór Su-Bo's Mental Meltdown zainspirowany karierą Susan Boyle, którą Nick Mulvey żartobliwie wymienił jako swoją wielką inspirację. Koncert zakończył się wykonanym na bis Steps in the Wrong Direction z debiutu Anglików, po którym muzycy zeszli ze sceny, ale tylko po to aby później podpisywać płyty i napić się piwa z zadowolonymi fanami.
Portico Quartet w wydaniu koncertowym potwierdziło swoją klasę i udowodniło, że określanie ich następcami trochę już przebrzmiałych gigantów nu-jazzu jest jak najbardziej zasadne. Szkoda tylko, że w setliście zabrakło takich utworów jak Zavodovski Island czy Cittàgazze.
Krzysiek Sokalla
(krzysztof.sokalla@dlastudenta.pl)
fot. Krzysiek Sokalla